Niedziela, leniwe popołudnie.Może upiekę drożdżówkę ?
O tak, to dobry pomysł.
O tak, to dobry pomysł.
Gdy zabierałam się do pracy, mój Miły rzekł:
-a rodzynek będzie dużo?
-ależ tak! dla Ciebie wszystko !
Zanurkowałam
w przepastnej szufladzie. I co? zonk! Po rodzynkach ani śladu.Chociaż
nie, to za dużo powiedziane, bo na dnie szuflady leżały trzy sztuki,
suche jak orzeszki. Pewnie od Wielkanocy tam się chowały.Ze złocistej , pełnej rodzynek drożdżóweczki nici....Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.Przecież nic nie stoi na przeszkodzie by upiec chleb. Tyle samo smaku, radości.
Po paru godzinach dom wypełniła zniewalająca woń. Zawsze uważałam, że jest to najpiękniejszy zapach na świecie. Zapach kwiecistych łąk, , zapach dziecięcych wspomnień, to wszystko znajdziesz w jednym kawałeczku domowego chleba.....Ach! ależ się rozmarzyłam.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz